Sport ponad wszystko
- rozmowa z młodym mistrzem Europy w Taekwondo
Adam Stefaniak opowiedział nam o swojej drodze do zostania mistrzem w koreańskiej dyscyplinie sportowej. Zdradził również złoty środek do osiągnięcia światowego sukcesu oraz kulisy własnej kariery.
Zacząłeś trenować taekwondo jak reszta twoich rówieśników, w formie po szkolnej aktywności fizycznej. Zastanawia mnie czy pamiętasz jeszcze ten moment, kiedy rekreacja zaczęła być dla Ciebie czymś więcej.
To był prawdopdonie 2014 rok, kiedy miałem dopiero zielony pas. Wystartowałem wtedy w zawodach wojewódzkich w kategorii młodzików. Znacząca była dla mnie kategoria technik specjalnych (kopnięcia w powietrzu daną techniką na ustalonej wysokości - przyp. red.). Wystartowałem też w układach formalnych, bo taki był obowiązek nałożony przez trenera, jednak nie wiązałem z nimi żadnych nadziei. Faworytem był wtedy Tomek Trembowelski, będący dokładnie po drugiej stronie tabeli. O dziwo spotkałem się z nim w finale. Dla mnie było to już sukcesem, że mogłem stanąć na podium, że zaszedłem tak daleko. Wyszedłem na matę, zrobiłem swoje i zobaczyłem wynik pięć do zera dla mnie. To było totalnym szokiem. Dla mnie, klubu, a może i całej hali. Zobaczyłem, jak to jest otrzymywać puchary, gratulacje, jak to jest być numerem jeden.
Wtedy właśnie zacząłeś trenować więcej niż reszta?
Tak. Na początku były to 4 treningi w tygodniu, a potem jeszcze zacząłem chodzić na dwa treningi dziennie. Dla młodszych i starszych.
Dziennie po dwie i pół godziny na sali, pięć dni w tygodniu. To daje ponad dwanaście godzin ćwiczeń tygodniowo u nastolatka, będącego zaledwie w podstawówce. Ciężko to sobie nawet wyobrazić, jaki musiał to być dla Ciebie wysiłek. Nie miałeś dość?
Tak, miałem. To było dla mnie za dużo, praktycznie całe życie miałem ustawione pod treningi, a dojeżdżałem do Warszawy z Radziwiłowa (odległość 70 kilometrów - przyp. red.). Nie dosypiałem i czułem się częściej źle niż dobrze.
Jak to się dla Ciebie skończyło?
Pewnego dnia podczas treningu zacząłem mieć czarne plamy przed oczami, usiadłem i nie mogłem wstać. Wtedy rodzice zrozumieli, że to było dla mnie zbyt duże obciążenie. Zostałem przy regularnym treningu, jednak jednym na dzień.
Kiedy uczęszczasz do szkoły podstawowej, twoje życie przeważnie dominują dwa aspekty. Edukacja i relacje z rówieśnikami. Nie wydaje mi się, abyś miał na nie tyle czasu ile przeciętny chłopiec.
No nie miałem. Nigdy nie byłem zdolnym uczniem i zawsze potrzebowałem więcej czasu, żeby coś załapać. Jeszcze poniedziałki dawało się przeżyć, bo miałem weekend, ale kolejne dni były trudne. No i zawsze miałem zagrożenia na koniec semestru, szczególnie z matmy, ale nie kiblowałem przynajmniej. Ze znajomymi to już kurde inna bajka. Nie wychodziłem z nimi nigdy i nigdzie, bo nie miałem kiedy. Może nawet trochę odizolowany byłem. Żyłem trochę w innym świecie, nie rozumiałem, o czym mówili. Ćwiczysz profesjonalnie lub rekreacyjnie. Ci drudzy mają czas, żeby któryś dzień sobie odpuścić od treningu. Ja nie mogłem.,
Tyle wyrzeczeń dało jednak efekty. Bardzo szybko przeskoczyłeś stopnie uczniowskie, osiągnąłeś czarny pas oraz dostałeś się do kadry. Co najważniejsze, an tym nie poprzestałeś. Dzisiaj masz trzeci stopień mistrzowski (stopień zaawansowania czarnego pasa z 9 możiwych - przyp. red.). To fenomen.
Miałem czternaście lat, jak zdałem na czarny pas. Nie często się to zdarza to prawda. Od razu zacząłem się przygotowywać na drugi, a następnie na trzeci Dan. W Polsce byłem jedyną taką osobą, w Europie jedną chyba z czterech.
Zrównałeś się ze swoimi trenerami, nie będąc nawet pełnoletnim. Ludzie, którzy trenują dłużej, niż ty stąpasz po ziemi, są na twoim poziomie. Nic dziwnego, że szybko zauważyła Cię kadra narodowa.
Na to wychodzi. Świętowaliśmy 3 Dan razem z moimi osiemnastymi urodzinami na początku tego roku. A co do kadry, to wyróżnienie, ale przede wszystkim możliwość startowania w kolejnych zawodach.
W takim razie płynnie przejdźmy do tematu wyjazdów. Zawody, seminaria, obozy, zgrupowania i pewnie coś jeszcze by się znalazło. Ile tego masz w roku?
O kurde. Generalnie to będzie ciężko to zliczyć. Wiesz, są wyjazdy weekendowe a czasami dwutygodniowe. Sama liczba to koło dwudziestu, a spędzam na nich pewnie z dwa pełne miesiące w ciągu roku.
Nie dość, że nigdy najlepszym uczniem nie byłeś, to w szkole też często nie bywałeś. Jednak na tych wyjazdach nie byłeś sam. Regularnie widywałeś innych zawodników, czy to przypadkiem nie było twoje “zastępstwo” dla tego typu relacji w szkole?
W pewnym sensie tak. Chociaż to śmieszne, bo więcej ludzi znało mnie niż ja ich. Nawet nie zauważyłem kiedy, co druga osoba zaczęła się ze mną witać czy tam zagadywać. Wiedzieli, kim jestem i jak się nazywam, a ja często ich zupełnie nie pamiętałem (śmiech).
Można powiedzieć, że jesteś popularny w tym środowisku.
To chyba nie jest dobre słowo, ale może coś w tym jest. Trenerzy z innych klubów też mnie musieli w końcu zauważyć, skoro wygrałem z ich podopiecznymi. Teraz często z nimi rozmawiam, nawet ciężko powiedzieć co to za relacja istnieje między nami. Myślę, że sportowcy zrozumieją.
Abstrahując, co uważasz za twoje największe osiągnięcie?
Powinienem powiedzieć, chyba że trzecie miejsce na mistrzostwach Europy bądź wygrana na Pucharze Europy (na mistrzostwa jadą tylko kadrowicze, na pucharze mogą wziąć udział wszyscy chętni - przyp. red.). Dla mnie jednak był brązowy medal na mistrzostwach Polski w kategorii seniorów.
Takiej odpowiedzi się po tobie Adam spodziewałem, szczerze mówiąc. Warto wytłumaczyć, że jako siedemnastolatek zaszedłeś tak daleko w kategorii nieprzeznaczonej dla ciebie wiekowo. Rywalizowałeś tam z osobami nie raz dwukrotnie starszymi od siebie, a i tak stanąłeś na podium. Tego jeszcze nikt wcześniej nie zrobił. Przyznam natomiast, że cały ten wywiad próbuję dojść tylko do jednego pytania. Żałujesz?
Nie ma czego. Przeszedłem tę drogę i było warto.
Jest coś jeszcze dla Ciebie do osiągnięcia w tym sporcie?
Zawsze marzyłem, żeby mieć własny klub. To jest mój cel. Ćwiczyć dzieciaki. Może kiedyś się trafi mi ktoś taki jak ja, który potraktuje sport ponad wszystko. Wyrzeknie się wszystkiego, byleby zostać najlepszym.